Zespół Szkół

Centrum Kształcenia Rolniczego w Marszewie

Pamiętam, więc jestem…

W kraju obchodzimy 10. Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, niech ten wyjątkowy czas stanie się okazją do pokazania efektów pracy naszych uczniów, którzy wpisują się w niego swoją pamięcią, szacunkiem i pracą.

Pragniemy w tym miejscu zaprezentować efekty ogólnopolskiego konkursu „Niepodległa piórem
i obiektywem”. Nasi uczniowie wzięli udział w następujących kategoriach:

 

  • Fotografia – miejsca pamięci w regionie:
    Patrycja Frankiewicz z kl. III H., która sfotografowała mural na budynku ZST w Pleszewie oraz marmurową tabliczkę z Placu Kościelnego upamiętniającą pierwsze zebranie Tajnego Komitetu Obywatelskiego przygotowującego Powstanie Wielkopolskie, pomnik powstańców wielkopolskich znajdujący się na cmentarzu parafialnym przy ul. Kaliskiej oraz tablicę mieszczącą się w dawnych koszarach, odsłoniętą ku czci żołnierzy stacjonujących z 1920 roku.

    Marta Seidel z kl. II H. – fotografia tablicy pamiątkowej mieszczącej się w Żegocinie, upamiętniającej poległych w obronie ojczyzny w latach 1914 - 1920
  • Wiersz:

- Wiktoria Banaszyńska z kl. II H. – „Łzy wolności”

- Gabriela Galbierska z kl. III H. – „Cząstka siebie”

  • Opowiadanie:

– Julia Sójka z kl. II L. - „Nie tylko zwycięstwo”

Poniżej prezentujemy prace naszych szkolnych i ogólnopolskich uczestników konkursu.

Anna Sobiejewska

W kraju obchodzimy 10. Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych

narodowy dzien zolnierzy wykletych1

narodowy dzien zolnierzy wykletych2

narodowy dzien zolnierzy wykletych3

 

 

Julia Sójka, Nie tylko zwycięstwo

                                       Od odzyskania niepodległości minęły już dwa lata. 11 listopada 1918r. po 123. latach Polska na nowo pojawiła się na mapach świata. Niestety nie zakończyło to walk o podłożu politycznym. Rosyjska Federacja Socjalistyczna Republika Radziecka postawiła sobie za cel podbój innych europejskich państw i przekształcenie ich w swoje republiki. Włodzimierz Lenin uznając odrodzoną Rzeczpospolitą za centrum imperializmu chciał przejąć w niej wpływy, aby dotrzeć przez to do władzy w potężnych krajach zachodu. Nawet w okresie powojennym Polakom nie dane było odetchnąć w spokoju, musieli stawić czoła wrogowi w postaci wojsk sowieckich. Wielu z nich żyło również nadzieją, że ich pojmani w czasie I wojny światowej bliscy, wreszcie powrócą do domów. Ta część, która przeżyła została przywieziona już po ogłoszeniu niepodległości. Jednak wciąż pozostawała nadzieja na odzyskanie innych - tych wywiezionych na tereny obecnej Rosji. Wśród tej drugiej grupy znajdowała się Hania - ukochana Marcina, który od dnia jej porwania, załamał się psychicznie. Była wtedy bardzo młoda, miała 19 lat i całe życie przed sobą. Marcin natomiast w tym roku kończył 23. lata. Na początku miewał myśli samobójcze, ale wizja możliwego powrotu dziewczyny, trzymała go przy życiu. Potem, aby zagłuszyć ból po stracie, postanowił że dołączy się do walki ze wschodnim narodem.

                                       Parę tygodni temu odbywał się nabór do Pierwszej Armii - każdy kto chciał się w niej znaleźć, musiał wykazać się przede wszystkim męstwem, odwagą oraz sprawnością fizyczną. Marcin posiadając te wszystkie cechy, szybko zasilił szeregi wojska. Dzięki poznaniu nowych znajomych, choć na chwilę mógł zapomnieć o smętnej rzeczywistości. Jego najlepszym przyjacielem został Zbyszek, zaledwie 18-letni chłopak kontynuujący dzieło swojego ojca, który zginął na froncie. Obydwaj mieli duży bagaż życiowych doświadczeń, co bardzo ich do siebie zbliżyło. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, wspólnie wychodzili na piwo, grali w karty oraz przeprowadzali długie, wieczorne rozmowy. Wiedzieli o sobie dosłownie wszystko. Wielkimi krokami nadchodziła chwila pierwszej bitwy. Niewiadome było jej miejsce, ani czas, co napawało młodzieńców zarówno strachem,
jak i dreszczem adrenaliny.

- Jak myślisz, kiedy to będzie? – zapytał Zbyszek Marcina

- Nie mam pojęcia, mam nadzieję, że jak najszybciej. Fajnie będzie się w końcu wykazać - odparł z drobnym entuzjazmem

- Może się wykażesz, a może szybko zginiesz.

- Strach cię obleciał?

- Trochę. W obecnych czasach jest on moim nieodłącznym towarzyszem, ale mama powtarza, że to nic złego. Każdy ma prawo obawiać się o własne życie, w końcu ma się je tylko jedno.

- Fakt, ale chyba nie dołączyłeś do armii, nie znając ryzyka - stwierdził sarkastycznie. Mimo, że darzył Zbyszka sympatią, to nie do końca rozumiał jego niektóre uwagi i specyficzny sposób bycia. Uważał go za pesymistę, a sam był realistą z krztą optymizmu, którego nauczyła go Hania. Do tej pory nie poznał osoby o większej radości życia, niż ona. Potrafiła dostrzec dobro nawet tam, gdzie go nie było. Właśnie tym najbardziej go urzekła. W tym momencie uderzyła go fala wspomnień związanych z ukochaną. Każdego dnia mocno odczuwał jej brak. Dokładnie pamiętał moment, w którym ją stracił, a było to 3 lata temu…

- Szybciej, jeszcze tylko parę minut! - dziewczyna od rana namawiała go na romantyczną kolację nad brzegiem rzeki, ten w końcu uległ i aktualnie zmierzali parkową aleją w ustalonym kierunku.

- Powinniśmy zachowywać się ostrożniej. Tutaj zazwyczaj aż roi się od okupantów - odpowiedział Marcin, który ukrywał obawy pod maską opanowania. Za każdym razem, gdy wychodził z domu, starał się unikać wrogich oddziałów.

- O tej godzinie nie powinno ich być, mają zmianę warty. Będzie dobrze, musi być - odpowiedziała tym jakże optymistycznym tonem, który sprawiał, że Marcin rozpływał się nad każdym wypowiedzianym w ten sposób słowem. Byli już prawie u celu, kiedy to, ni stąd, ni zowąd pojawiły się przed nimi trzy sylwetki w mundurach dosiadające konie. Młodzi od razu rozpoznali w nich Rusków.

- Получить девушку [tł. bierzcie dziewczynę]! - krzyknął jeden z nich, a pozostali dwaj zmierzali ku Hani. Marcin zachowując zimną krew, czym prędzej chwycił ją za delikatną dłoń i skłonił do ucieczki. Okazało się to bezskuteczne, ponieważ tamci przecież byli na wierzchowcach. Chwycili dziewczynę, przy czym nie wypowiedzieli ani słowa. Chłopakowi natomiast został wbity nóż partyzancki pod żebra, co wywołało obfite krwawienie, skutkujące utratą przytomności. Przerażony głos dziewczyny nawołujący imię ukochanego po dziś dzień śnił mu się po nocach. Od wtedy dogłębnie znienawidził ten naród. Zawsze zastanawiał się, dlaczego akurat jego spotkało takie nieszczęście. Obwiniał się o tę całą sytuację, jednak za wszelką cenę starał się to jakoś wyprzeć ze świadomości. Dlatego wszystko zaczął zrzucać na Boga, przeklinając go każdego dnia za to, że w żaden sposób im wtedy nie pomógł. Na samo wspomnienie feralnego wieczoru, łzy zaczęły napływać mu do oczu, przez co jak najszybciej opuścił wspólną kwaterę i udał się do siebie. Jego młodszy współtowarzysz najwidoczniej to dostrzegł i udał się za nim. Nie potrzebowali słów, żeby się zrozumieć. Zbyszek wiedział, że teraz Marcinowi wystarczy jedynie jego towarzystwo, dlatego siedzieli w całkowitej ciszy.

Następnego dnia dowódca - Franciszek Latinik, obudził ich o godzinę wcześniej, niż zwykle. Wywołało to niemałe poruszenie wśród oddziału, zaczęto snuć domysły, jaki może być tego powód.

- Dzisiaj młodzieży wyruszycie na swoją pierwszą bitwę. Parę godzin temu Sowieci postanowili przeprowadzić ofensywę na Warszawę, polskie oddziały potrzebują pomocy. Naszym priorytetem będzie obrona stolicy. Wymarsz za 10 minut - oznajmił głównodowodzący.

- Masz ci los - szepnął Zbyszek - I wykrakałeś wczoraj tę bitwę.

- Spokojnie, damy radę, nie przejmuj się - słowa Marcina miały dodać mu otuchy, lecz tak chyba się nie stało

Po godzinie znajdowali się już w Warszawie. Generał poszedł omówić plany obronne z innymi dowódcami, a wszyscy żołnierze przystąpili do wspólnej modlitwy.

- Panie Boże, wiem że wiele razy Cię uraziłem. Proszę jednak o wybaczenie i Twoje wstawiennictwo za nami w tej walce - wyszeptał Marcin, który nie tyle bał się o swoje życie, ile o bezpieczeństwo i życie swoich kolegów. Po kilkunastu minutach Latinik wydał rozkaz przystąpienia do walki. Armia radziecka była potężna, jednak wojska polskie początkowo dawały jej radę. Pierwsza Armia musiała ustąpić na drugi front w rejonie Radzymina,
a następnie przeniosła się na warszawskie przedmieście. Tam nawiązała się kolejna bezpośrednia konfrontacja, w której centrum był 23-latek. Przeciwnicy zaczęli atakować
z każdej strony. Marcin co chwilę słyszał świst pocisków przelatujących tuż przy jego głowie
i krzyki towarzyszy, którzy starali się osłaniać rannych. Zmagania te trwały jeszcze przez pewien czas.

Trzy dni później - 16 sierpnia - grupa wojskowa Józefa Piłsudskiego przełamała dwa fronty: pod Kockiem i Cycowem oraz przedostała się na tyły armii wroga. Wówczas dowódca polecił 23-latkowi i paru innym jego towarzyszom, w tym Zbyszkowi, aby dołączyli do zespołu przywódcy Polskiej Partii Socjalistycznej. Oddział Rzeczpospolitej posiadał znaczącą przewagę, ale nie obyło się bez ofiar. Co kilka minut można było usłyszeć pojedyncze jęki umierających, co w końcu sprawiło, że Marcin zaczął się zastanawiać nad własną życiową egzystencją. Za co tak naprawdę naraża własne życie? Za ojczyznę, w której i tak nie czeka go żadna zadowalająca przyszłość? Za przyjaciół? Czy zostanie za to w jakiś sposób wynagrodzony, gdy już polegnie? Natłok myśli i pytań bez odpowiedzi kłębił mu się w głowie, niczym gaz próbujący znaleźć ujście z zamkniętego kanału wentylacyjnego. Najbardziej przerażała go wizja śmierci, ponieważ nie wiedział czy istnieje coś po „drugiej stronie”, albo czy autentycznie posiada nieśmiertelną duszę. Co jeżeli nie ma takiego miejsca jak niebo
i nigdy już nie ujrzy wschodzącego nad horyzontem słońca? Z zadumy wyrwał go znajomy głos wykrzykujący jego imię. Był to Zbyszek, który leżał przed nim z kulą wbitą
w pierś. Chłopak zorientował się, że stał na linii ognia.

- Nie, nie, nie, nie! To przeze mnie. Trzymaj się! Nie pozwolę ci umrzeć! - krzyknął zrozpaczony Marcin. Nastolatek odpowiedział mu cicho, jakby ostatnim tchem:

- Wyroki boskie są niezbadane, nigdy nie wiesz, jaki los cię czeka. Widząc Ruska mierzącego w ciebie, nie myślałem zbyt długo…. Proszę, przekaż to mojej mamie - wyciągnął
z wewnętrznej strony munduru mały, złoty zegarek na łańcuszku i podał przyjacielowi - jest to pamiątka po tacie, dała mi to w formie amuletu, który miał mnie strzec przed niebezpieczeństwem. Jak widać Bóg miał inne plany…

- Sam jej to oddasz, jak zakończy się bitwa i wrócisz do domu kretynie - jednak Zbyszek już mu nie odpowiedział. Leżał bezwładnie na jego kolanach z zamkniętymi oczami i lekkim uśmiechem na twarzy. Marcin siedział nad nim, aż nie poczuł mocnego uścisku na ramieniu.

- Kolega oddał za ciebie życie. Idź kontynuować jego dzieło, niech to poświęcenie nie pójdzie na marne. Jego ciało zostanie przetransportowane do obozu, jak z nimi skończymy - dorosły mężczyzna z bujnymi wąsami wskazał głową na Sowietów - Pamiętaj, wygrać może tylko jeden. - Młody mężczyzna poczuł wówczas przypływ odwagi wymieszanej ze złością i rzucił się do walki. Znalazłszy się w centrum pola bitwy wycelował bronią w pierwszego lepszego wroga i oddał śmiertelny strzał. Powalił jeszcze przynajmniej dziesięciu przeciwników, po czym zorientował się, że nastał zadziwiający spokój. Rozejrzał się po współtowarzyszach.

- Na dzisiaj to wszystko. Jeszcze tutaj wrócimy, ale na razie idźcie odpocząć - oznajmił Piłsudski. Po jego słowach żołnierze oddalili się w kierunku obozu. Sanitariusze na noszach znosili rannych i martwych, w tym Zbyszka. Marcin nie potrafił spojrzeć na jego ciało, odczuwał to samo, co w momencie porwania Hani - złość, żal, smutek i przede wszystkim poczucie winy. Tego dnia nie mógł zasnąć, rozmyślał nad stratą dwóch bliskich mu osób,
a poza tym dręczyły go koszmary. Nie wiedział również, jak spojrzy w oczy matce młodszego kolegi, co jej powie, gdy zapyta się, jak zginęło jej dziecko. Liczył na to, że dowództwo go uprzedzi i wyśle do niej list z informacją o śmierci jedynego syna. Mijały kolejne dni wojny polsko-bolszewickiej, radzieckie oddziały coraz bardziej słabły, a szala zwycięstwa przechylała się na polską stronę. Przeciwnicy byli wypierani z każdej strony przez Polaków. Marcin starał się razem z innymi walczyć jak najdłużej, myśląc cały czas, że właśnie tak zachowałby się Zbyszek. W pewnym momencie poczuł rwący ból w prawym udzie. Nie zauważył stojącego nieopodal młodego Rosjanina oddającego strzał w jego stronę. Koledzy przenieśli go
w ustronne miejsce, a sami kontynuowali defensywę. Po paru minutach, kiedy bitwa przeniosła się we wschodnim kierunku, przybyli medycy, którzy przetransportowali chłopaka do szpitala polowego, aby opatrzyć ranę.

- Za chwilę ból powinien trochę ustać - oznajmiła jedna z sanitariuszek - Niech pan się trochę prześpi - wyszła zostawiając go samego. Za jej radą chłopak zasnął, lecz nie na długo. Obudziły go radosne krzyki i wiwaty. Nie zważając na ból, wyszedł przed namiot, a to co ujrzał, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Wśród rozentuzjazmowanego tłumu dumnie podążał generał Józef Piłsudski na swojej ukochanej klaczy Kasztance. Otaczała go liczna grupa żołnierzy krzyczących „zwyciężyliśmy”, przy czym w stronę wodza oddano salwy. Kobiety śpiewały wesołe pieśni przy wtórze muzyki granej na trąbkach, rogach i bębnach. Gdyby nie zważać na okoliczności, Marcin również by się do nich dołączył. On jednak zaprzątał sobie głowę inną sprawą. Nie to, że się nie cieszył ze zwycięstwa, cieszył się i to bardzo, ale cały czas miał przed oczami widmo rozmowy, która miała się odbyć, Nie mógł się od tego odciąć. Ostatecznie dowództwo następnego dnia oddelegowało ich do domów. Na odchodne Marcinowi zostało powierzone okropne zadanie - zawiadomienie o śmierci przyjaciela jego matkę oraz przekazanie kondolencji od przywódców armii. Właśnie stał przed jej mieszkaniem, lecz zawahał się i cofnął o parę kroków, chcąc jak najszybciej stamtąd uciec. Wówczas przypomniał sobie ostatnie słowa nastolatka i przełamał się. Otworzyła mu uśmiechnięta, dojrzała kobieta, która najpewniej spodziewała się ujrzeć syna. Kiedy zobaczyła Marcina trzymającego złoty zegarek, uśmiech zszedł z jej rozjaśnionej twarzy, a w oczach stanęły łzy. Bez zbędnych słów zrozumiała, co się stało. To po niej Zbyszek miał tę cechę. Weszła w głąb mieszkania i gestem ręki zachęciła gościa do tego samego.

- Powiedz mi, jak to się stało? Jak zginął mój ukochany syn? - zapytała powolnym tonem, robiąc dłuższą przerwę między zdaniami.

- Poświęcił swoje życie w obronie innego żołnierza, zasłonił go przed pociskiem, własnym ciałem - nie chciał się przyznawać, że osoba odpowiedzialna za jego śmierć stoi tuż przed nią.

- Musiała to być ważna dla niego osoba - spojrzała prosto w oczu lekko zmieszanego chłopaka, który czuł się, jakby wiedziała, że to on - Albo uznał ją na tyle wartościową, aby się dla niej poświęcić. Jestem z niego naprawdę dumna. Marcin wręczył jej mały przedmiot i usiadł obok na kanapie. W tym momencie wiedział, że oboje potrzebują jedynie ciszy i wzajemnego towarzystwa.

                                               Strata dwóch tak bliskich osób była dla chłopaka ogromną traumą, brakowało mu chwil, które spędził z każdym z tych dwojga osobno. Przed bitwą warszawską żywił nawet nadzieję, że Hania się odnajdzie i pozna jego najlepszego przyjaciela, może nawet nauczyłaby go patrzeć na świat przez różowe okulary. Zbyszek, podobnie jak wielu innych żołnierzy, zginął śmiercią bohaterską, oddając życie nie tylko za przyjaciela, ale także za ojczyznę. Dzięki temu na pewno doczekał się chwały w niebie oraz wiecznej pamięci współtowarzyszy, szczególnie jednego. Ten jeden podczas służby wojskowej najdobitniej poznał takie wartości jak miłość, przyjaźń, odwaga, męstwo i poświęcenie. Przekonał się również, że jedynie łącząc siły, da się pokonać wroga, że w pojedynkę nic się nie wskóra. Przez wiele lat żył w samotności, nie chciał, nie umiał poznawać nowych osób ze względu na przeszłość…
Oparcie znalazł w Bogu i modlitwie. Kiedy umierał, w mocno podeszłym już wieku, prawdziwą radość odnajdywał w tym, że zobaczy Hanię i Zbyszka. Im pozostał wierny do końca. Bitwa warszawska natomiast odbiła się szerokim echem w całej Polsce i została nazwana cudem nad Wisłą, ale to już historia na inne opowiadanie…

 

Gabriela Galbierska „Cząstka siebie”

Popatrz na piękno za oknem,

miłość wśród ćwierkających ptaków

i mnie człowieka, który jak ten ptak

na błękitnej chmurze,

wznosi swoje oczy ku Tobie, Ojczyzno,

wysoko ku górze.

 

Tęsknię

do Ciebie

choć czasami przysłania Cię zła twarz;

ja i tak w Ciebie wierzę,

w Twój wschodzący, jak słońce blask.

Codziennie ścieżki Twoje poznaję,

na grzybobraniu, w pięknie natury,

w człowieka obliczu i sercu ukrytym.

 

I gdy atakują Ciebie

ja stoję kryjąc jedną ze swoich twarzy,

wtapiam się w tłumu zgiełk,

wychodzę spoza szeregu,

by zasłużyć na honor

i spotkać się z Tobą twarzą w twarz.

 

Bo Ty to Polska nasza,

z Tobą jedność tworzymy,

gdy jeden drugiego wspiera,

szacunek okazuje

i w tych trudnych czasach dziękuje.

 

To o Tobie mówimy

Ojczyzno nasza, młoda, dzielna.

Od dzieci po spracowanych ludzi

i dzielnych patriotów,

którzy historię Twoją reprezentują,

rekonstrukcje historyczne organizują…

 

To dla Ciebie Ojczyzno!

  

 

Wiktoria Banaszyńska, Łzy wolności

Gdy spojrzałem na zgliszcza mego domu,

gdy w jego gruzach znalazłem polską flagę

łzy boleści otarłem po kryjomu,

bo oni pomścili już tę

zniewagę.

Za kraj nasz życie swe oddali,

idąc przeciwko ciemiężcy.

Za Polskę krew swoją przelali,

idąc pod kulę mordercy.

Za dużo jest tego cierpienia,

czas się obudzić z rozpaczy.

Bo oto stały się realne marzenia.

Mamy wolność, wolność Rodacy!